Imperial Wild Black Kiss W, Widawa
Imperial Wild Black Kiss W, Widawa
Pamięta ktoś jeszcze Imperial Wild Black Kiss z beczki po bourbonie? Zaraz będzie rok, jak nabyłem te dwa piwa. Wersja z beczki po whisky musiała długo czekać na swój wielki dzień. Dziś jednak nadrabiam temat.
Wygląd. Bardzo ciemnobrunatne, niemal czarne, ale prześwituje na ładny brązowy kolor. Piany w ogóle nie ma.
Aromat. No, tutaj się dzieje! Pierwsze, co daje się wyczuć, to śliwka w czekoladzie, ta klasyczna, z Jutrzenki, z nadzieniem między czekoladą a śliwką. Nuta whisky jest mocno schowana w tle. Jest nieco drewna i nawet jakby wędzonka, choć o ile mi wiadomo, wędzonego słodu tu nie było. Na koniec bardzo delikatna kwaśność, wychodząca nieco mocniej po zakręceniu szkłem. O dziwo jednak, kwaśność raczej przypomina bakterie kwasu mlekowego niż Bretty i kojarzy się z ogórkiem kiszonym.
Smak. Podtrzymuję spostrzeżenie na temat słodu wędzonego; w smaku też go czuć. Jakaś wędzonka musiała tu być. Jest też czekolada, jest śliwka, jest wreszcie nieco szlachetnego alkoholu i na koniec odrobina kwaśności, choć już bardziej przypominającej dzikusy. Popiołowa paloność wychodzi w finiszu, a wieńczy ją przyjemne uczucie ciepełka w gardle.
Odczucie w ustach. Półpełne, stosunkowo rzadkie jak na RISa. Nisko wysycone, lekko ściągające.
Ogólne wrażenie. Bardzo przyjemne piwko! Niesamowicie złożone, bardziej beczkowe niż kwaśne (w przeciwieństwie do wersji z beczki po bourbonie). Kwaśność nie jest tu na pierwszym planie, a jedynie tworzy fajny kontrapunkt dla śliwki w czekoladzie — a tej jest tu naprawdę bardzo dużo. Dobre, bardzo dobre!
Imperial Wild Black Kiss W (Widawa)
Skład: woda, słód jęczmienny, chmiel, drożdże
Ekstrakt: 22°P
Alkohol: 8,2%