Wino z syntezatora
No i kiwam głową nad Kaituna Hills, Pinot Noir 2011 z kraju kiwi, bo nie da się nie kiwać, zagrane jest dobrze, wyprodukowane profesjonalnie, kiwa się głowa sama, mózg też się kiwa razem z nią oczywiście, ale się przesadnie nie angażuje. Potem się czuję przez kiwiludzi trochę wykiwany. Mówię sobie: „nie, niedobre, ducha mu brakuje” albo „Bieńczyk by gościom podał, samemu ukradkiem Volnay pociągając w kuchni”, ale nie mogę przestać głową kiwać z każdym łykiem. Tonący czepia się beczki, więc i jak się czepiam. Za dużo beczki. Poza tym dobre. Do czego dobre? Do tuńczyka z sosem (sok z granatów, porto z Biedronki, sok z sycylijskich cytryn, miód z lipy i czarny pieprz z kraju, gdzie pieprz rośnie) nie pasuje, właśnie przez tą beczkę. Na kontretykiecie piszą o czerwonym curry z kaczki, zapiekance z dziczyzny czy „zwykłym pieczonym kurczaku”.
„Wino to dedykowane jest nowoczesnym, otwartym na świat konsumentom z dużych ośrodków miejskich, komponując się z potrawami znanymi z folderów biur podróży, takimi jak np. czerwone curry z kaczki. Jest też winem pierwszego wyboru dla targetu ceniącego tradycyjne wartości, sięgającego po zapiekankę z dziczyzny i marki takie jak Krakowski Kredens, Skoda czy Nokia. Zarazem adresuje zidentyfikowaną potrzebę wina wchodzącego w naturalną synergię z pieczonym kurczakiem, co znacząco zwiększyć powinno rozpoznawalność brandu Kaituna Hills wśród perspektywicznej grupy studentów i przyszłych bezrobotnych.”
No dobrze, przesadziłem, czegoś takiego jeszcze na kontretykiecie nie piszą, choć podejrzewam, że na prezentacjach sprzedażowych już się pojawia ten rodzaj korporacyjnej poezji. Czepiam się, czepiam, a to krągłe wino wymyka się. Żeby drogie chociaż było. Ale nie, poniżej 40 zł w Marksie & Spencerze na promocji (-20%). Daję mu dwa serduszka. Oba są plastikowe. ♥♥