Baba Jaga z browaru Baba Jaga
Baba Jaga z browaru Baba Jaga
Jak dotąd jedynym Session IPA, jakie piłem, było to z Artezana. I powiem szczerze, nie pasowało mi. Jako jedyne piwo spod znaku jeża, jak bum cyk cyk. Było płaskie, zbyt wytrawne, oferowało za mało wrażeń. Jasne, gasiło pragnienie, ale to samo robi przecież woda mineralna. Od tej degustacji (w knajpie, więc nie ma na blogu) unikam stylu Session IPA jak ognia. A pierwsze, co uwarzył Tomek Schutz jako browar Baba Jaga to właśnie Session IPA. No głupio nie wziąć na tapetę pierwszego piwka, zwłaszcza, że Baba Jaga to inicjatywa z Gdyni, więc praktycznie po sąsiedzku.
Wygląd. Złociste, lekko zamglone. Piana biała, stosunkowo obfita, ale nieładna, średniopęcherzykowa i zbijająca się (po drugim, agresywniejszym nalaniu, piana jest znacznie drobniejsza). Dość nietrwała; redukuje się do cienkiego kożuszka. Zostawia natomiast przywoity lacing.
Aromat. Bardzo intensywny, słodki. Ze szkła aż buchają mango i cytrusy. Jest też nutka jakby herbaciana oraz kwiatowa. Bardzo przyjemny.
Smak. Wytrawne. Grejpfrut jest od samego początku bardzo mocno zaznaczony i do samego końca pozostaje w zasadzie jedynym wyczuwalnym smakiem. Pod koniec, kiedy już porządnie się ogrzało, pojawiły się słodsze owoce tropikalne, ale w minimalnych ilościach.
Goryczka. Wyraźna, mocno odczuwalna przy wytrawnym piwie. Nie za długa, grejpfrutowa, przyjemna.
Odczucie w ustach. Średnie wysycenie, lekkie, choć nie sprawia wrażenia wodnistego.
Ogólne wrażenie. No całkiem fajne piwo, pomimo wyjątkowo prostego i płaskiego smaku. Pije się świetnie, aż chce się wziąć parę porządnych haustów. Dobre.
Session IPA (Baba Jaga)
Skład: woda; słody: pale ale, dekstrynujący, pszeniczny, bursztynowy; chmiele: Zeus, Simcoe, Cascade, Citra; drożdże US-05
Ekstrakt: 12,5°P
Alkohol: 4,8%
Goryczka: 47 IBU