Hevelka 2016
Tydzień się zbierałem, żeby napisać ten post. Nie kryję, że totalnie mi się nie chciało. A nie chciało mi się, bo i na samym festiwalu jakoś szałowo nie było. Albo powiem dosadniej: uważam, że zmarnowałem tam swój czas i pieniądze.
Wybrałem się w sobotę 25 czerwca. Poszedłem rano, żeby nie siedzieć do późna — miałem akurat mieć gości i chciałem wrócić zanim jeszcze pójdą spać. Inna sprawa, że zdawałem sobie sprawę z mojej potencjalnej niezdolności do prowadzenia składnego dialogu, ale jak się okazało, nie było z tym problemu. Ale po kolei.
Wparowałem o 12:30, a więc pół godziny po otwarciu, po kilkuminutowej przejażdżce klimatyzowanym autobusem i kilkunastominutowym spacerze w tak nieludzkim skwarze, że ciekło ze mnie obficie jak, nie przymierzając, z butelki piwa z browaru Edi. Nastawiałem się na rozpoczęcie dnia od zimnego Be Free z Doctora Brew, żeby się schłodzić, ale nie dostarczać na sam początek procentów. Przeliczyłem się: stoisko było zamknięte. Zresztą było zamkniętych stoisk kilka, ale akurat inne mnie zupełnie w tym momencie nie interesowały. Otworzyli dopiero jakoś godzinę później. Zacząłem więć od 1 na 100 z Kormorana. Gorąco było jak w piekle, toteż chciałem zacząć najlżej jak się tylko da, choć bez uciekania się do Grodziszy. To nie mój styl i jak da się ich nie pić, to nie piję.
Inne stanowiska stały otworem, chociaż przyznam, że nie chciało mi się obchodzić wszystkiego i zaglądać w każdy kran. Sporo nowych browarów miało jakieś małe, nieraz współdzielone i ciężkie do odnalezienia stanowiska, taki chociażby Antybrowar. Były też stanowiska importerów i knajp, gdzie dało się spróbować zarówno piwek zza granicy (na przykład na kranie mieli Norwegian Wood), jak i krajowych, z browarów niekoniecznie obecnych na miejscu. Wybór był spory. Ciekawe też, że bardzo dużo (albo takie odniosłem wrażenie) było piw kwaśnych. To chyba nowy polski trend, po wędzonce. W sumie nie mam nic przeciwko. Zabrakło paru graczy jak Pinta albo AleBrowar. Ci ostatni jakiś czas temu otworzyli w Gdyni swoją knajpę, gdzie chyba Pinta miała też kranoprzejęcie, więc może stwierdzili, że im się nie kalkuluje? W każdym razie nawet bez nich było w czym wybierać, więc pod względem wystawców było OK.
Dwa słowa o szkle festiwalowym. Zaprojektowane specjalnie na potrzeby Hevelki, po raz pierwszy w historii polskich targów piwnych — to wielki plus. Ale samo szkło… no litości, to ma być szkło do piwa? Ze wstydu bym się spalił, gdybym z takim się komukolwiek pokazał. Szkaradne, po prostu takie paskudztwo, jakiego dawno już nie widziałem. Na stoisku ze szkłem można było też nabyć kilka modeli szkieł ze Spiegelau, ale ja akurat miałem własnego Craft Master One (a na stoisku Brokreacji nabyłem też Sensorik Pokal z Sahma).
Atrakcji w tym roku poskąpili. Nie było ani wystawki o Heweliuszu, czy o hodowli chmielu, ani pokazów strojów historycznych, GIP nie warzył piwa, a Spiegelau nie demonstrował szkiełek w darmowych degustacjach. Bieda aż piszczało. Fajnie prezentowała się tylko strefa food trucków; nażarłem się tam za trzech. To zresztą poskutkowało brakiem miejsca w żołądku i zwinięciem się z targów zanim doszedłem do piw powyżej 5% alkoholu. Nie wstawiłem się, więc przynajmniej taki z tego pożytek, ale trochę szkoda, że nieco mocniejsze, a nieraz ciekawsze pozycje, przeszły mi koło nosa. Piwa bardzo mocne brałem „na wynos”: Kord z Jana Olbrachta, Pożegnanie Korporacji z Piwowarowni i tegoroczny Hades z Olimpu wylądowały w buteleczkach w moim plecaku. Degustacje będą w swoim czasie.
Uwaga! Jeśli jesteś fanem piłki nożnej, opuść następny akapit, bo niechybnie Cię w nim obrażę.
Ale jak kiepsko by nie było z atrakcjami, mimo wszystko wyniósłbym umiarkowanie pozytywne wrażenia, gdyby jedno zjawisko nie przegięło pały goryczy: mecz. Ludzie, na mecz to sobie można do knajpy pójść i tam drzeć ryja do woli! A najlepiej w ogóle zrobić to u siebie w domu, bez świadków! Ale nie! Zamiast ciekawego programu, jakichś tematycznych wystąpień, puścili na telebimie mecz. I zaraz cała sala piwnych geeków okazała się salą pełną (tu z góry przepraszam wszelkich potencjalnie urażonych inwektywami) piłującego mordę bydła, włażącego na ławki i stoły, bo ktoś tam wstał i zasłania, mającego w głębokim poważaniu cokolwiek związanego z tematyką festiwalu. Mecz był wszystkim, a ja miałem ochotę kogoś brutalnie zaszlachtować. Nawet osoby pracujące na stoiskach browarów były tak zapatrzone w ten przeklęty telebim, że nalewanie mi szklanki piwa zajmowało kilka minut. „Ojej, przepraszam pana najmocniej, ale akcja jest”. Żenujące. Obsługa zamarła, sprzedaż ustała. Czas kompletnie zmarnowany. Do tego za każdym razem jak dwudziestu dwóch jełopów na ekranie przestawało na parę minut kopać nadymanego skórzanego balona, do kibla ustawiała się taka kolejka, że te peerelowskie zaniemówiłyby z zazdrości. Można było ledwie pomarzyć o wysikaniu się. Bo przecież nie można stracić ani minuty meczyku na pójście wtedy, kiedy pęcherz faktycznie się tego domaga, prawda? Gdybym wiedział, że będą takie cyrki, to poszedłbym w piątek albo w niedzielę i zaoszczędziłbym sobie nerwów. A tak, nie dość, że nie spróbowałem wszystkiego, co mnie interesowało, nie dość, że nie pogadałem z kim planowałem, to jeszcze musiałem przez ponad dwie godziny znosić to, czego, całkiem przypadkowo, najbardziej pod słońcem nienawidzę.
Najjaśniejszy punkt programu to to, co sobie mimo utrudnień zdegustowałem.
1 na 100 (lekka żytnia APA), Browar Kormoran. Aromat mega cytrusowy, piwo owocowe w smaku, wytrawne i gładkie, rześkie i lekkie, ale nie wodniste. Bardzo dobre, na pewno do niego wrócę w upały.
Salt Lord (Gose), Beerbros. Zero piany, do tego podane bardzo zimne. Słodowo-cytrynowe, aromat umiarkowanie kwaśny. Smak również umiarkowanie kwaśny, cytrynowy, leciutko musujące. Dobra lemoniada, ale piwo średnie. Soli brak.
Pop Up Gose #2 (Gose), Inne Beczki. Aromat słodki, owocowy, ale też kwaskawo-słonawy, przypominający oliwki ze słoiczka. Po ogrzaniu zdecydowanie bardziej owocowy, grejpfrutowy. Smak również przypominał oliwki: słonawy, kwaskawy. Lekkie, raczej mało treściwe, ale mega rześkie. Pycha! Miałem też okazję pogadać sobie z ichnim piwowarem. Fajny gość, bardzo otwarty i przyjazny. Opowiedział mi o warzeniu tego piwa (a nietypowo było) i o planach na przyszłość.
Be Free (bezalkoholowy IPL chyba), Doctor Brew. Owocowe, mega nektarynkowe, pomarańczowe. Bardzo wyraziste w aromacie, chociaż lekko brzeczkowe, jakby niedofermentowane (i chyba tak właśnie jest, o czym zresztą mówił Kopyr). Smak dość wytrawny, lekko wodniste, cytrusowe.
Kiwi and Lime Gose (Gose), Piwne podziemie. Zimne, bez piany. Aromat mega cytrynowy. Kiwi niby też było, ale bym nie poznał, gdyby nie było wymienione w nazwie. W smaku to czysty sok z cytryny, bardzo kwaśne. Soli zero. Rześkie i zdecydowanie smaczne, ale moim zdaniem trochę za kwaśne.
Listonosz (Mild), Profesja. Aromat słodowy i… jakby beczkowy? Była tam lekka wanilia i suszone wiśnie. Poza tym karmel i ziemistość, czyli to, co powinno być w Mildzie. W smaku lekkie, opiekane, tostowe, troszeczkę wodniste. Goryczka niska, ale nie bardzo niska, ziołowa. Bardzo smaczne, rześkie. Piłbym.
Droga do Prawii (Hefe-Weiznen), zakażone Lactobacillusami, Perun. Zapach lekko rzygowy, kwaskowaty, niezbyt przyjemny. W smaku było lepiej: słodowe, półwytrawne, z delikatnym akcentem kwasu mlekowego. Gładkie, dość gęste, rześkie, smaczne. Szkoda tego aromatu, ale cóż zrobić?
Antydepresant (Hefeweizen z liśćmi limonki kaffir), Antybrowar. Aromat leciuteńko limonkowy. Pod spodem lekka pszenica, ale banana zupełnie brak. W smaku jednak już był i musze powiedzieć, że to taka typowa pszenca: głównie banan, troszkę goździka, słodowość. Niezłe, chociaż na kolana zdecudowanie mnie nie rzuciło.
Albion (English Strong Bitter), Baba Jaga. Karmelowo-opiekany, przyjemny aromat. Słodkawy. W smaku podobnie: lekka opiekaność, karmel, goryczka niska, opiekana. Fajne. Lekkości i rześkości to tu nie ma, ale też nie o to chodzi.
Mimo całkiem przyjemnych degustacji, ogólnie jestem tegoroczną edycją głęboko rozczarowany i następnym razem zrobię rozeznanie w terenie zanim się wybiorę. Podkreślmy raz jeszcze: obsuwa w otwieraniu niektórych stanowisk, totalny brak atrakcji stacjonarnych (wystaw), prelekcji, pokazów, prezentacji, zamiast tego atmosfera stadionowa, zastopowana obsługa, brak możliwości pogadania z piwowarami, a na domiar złego ohydne szkło festiwalowe. Bieda z nędzą.