Kapitan Claymore, Piwoteka
Kapitan Claymore, Piwoteka
Gdzie nie spojrzę, a to APA, a to IPA, a to jakiś inny wariant mocno chmielonego po amerykańsku piwska. Ja nie mówię, że to źle, w końcu skoro konsument na to leci, to byłoby samobójstwem z biznesowego punktu widzenia warzenie bitterów, saisonów i roggenów (jak swego czasu Brodacz). Ale mnie to już nudzi, tym bardziej, że jakoś wszystko to mi zaczęło już smakować tak samo. A taki Wee Heavy codziennie się nie trafia…
Wygląd. Barwa miedziana. Pianka niewysoka, barwy kremowej, drobna i niezbyt trwała. Redukuje się do krążka wokół ścianek szkła.
Aromat. Z butelki słodki, mocno słodowy. Ze szkła podobnie, ale dochodzi do tego lekka nuta dębiny, wanilia, whisky. Te płatki dębowe zrobiły robotę.
Smak. Półwytrawne, początkowo z bardzo mocno zaznaczonym nieułożonym alkoholem. Piecze, szczypie i pali jak rozcieńczony bimber. Po porządnym ogrzaniu się alkoholowość znika. Czuć bardzo lekką słodowość, a dębina jest wyraźnie, acz nienachalnie wyczuwalna. Jest lekka owocowość (suszone wiśnie), jest wanilia, jest whisky. Dobre, nawet bardzo. Złożone i przyjemne, ale trzeba pamiętać, żeby po wyjęciu z lodówki odczekać z półtorej godziny, bo będzie alkoholowo.
Goryczka. Jaka goryczka?
Odczucie w ustach. Umiarkowanie treściwe, nisko wysycone.
Ogólne wrażenie. Dobre, bardzo dobre. Powtórzę jednak: dopiero po porządnym ogrzaniu, i to chyba powyżej rekomendowanej temperatury. Wcześniej jest bimber. Moja ocena początkowo była mniej entuzjastyczna, ale stwierdziłem, że ocenię te pozytywne wrażenia z drugiej połowy butelki. Mniam, piłbym więcej.
Kapitan Claymore (Piwoteka)
Skład: woda, słód jęczmienny (pale alem pilzneński, Carafa Special III), słód pszeniczny Carawheat, cukier, chmiel Magnum, płatki dębowe whisky, drożdże US-05