Kwestia etykiety
Podobno zbyt piękne kobiety odstraszają mężczyzn: nie wiem, czy to prawda, w każdym razie zauważyłem wielokrotnie, że od zakupu wina odstrasza mnie zbyt efektowna etykieta. Od razu pojawia się w głowie myśl, że pewnie cały wysiłek poszedł w nalepkę na butelce, a nie w jej zawartość, że to zagranie pod publiczkę itd.
Jest to zresztą kwestia skomplikowana i złożona. Wiadomo, że najdroższe wina, wina z regionów mających długą tradycję są bardzo w kwestii etykiet konserwatywne (wyjątki są bardzo nieliczne). Dużo większą kreatywnością wykazują się kraje Półwyspu Iberyjskiego (choć przecież nadal wiele butelek porto nie ma w ogóle etykiet) i kraje Nowego Świata, zwłaszcza USA. Oczekiwania konsumentów też są różne, innej nalepki spodziewamy się na butelce burgunda, innej na pinot noir z Oregonu.
Nad Mozelą, którą darzę szczególnym sentymentem, ciągle żywy jest styl tradycyjny, podobno odstraszający konsumentów spoza Niemiec. Skomplikowane etykiety, pełne długich nazw pisanych mało czytelną czcionką,, stylizowanych widoczków, herbów, bardzo często z mocno zaznaczającym się wpływem art nouveau, nieraz ocierające się o kicz. Prawdziwą ikoną stylu tradycyjnego są etykiety Maximina Grünhäusera. Niektórzy producenci stawiają na nowoczesny wizerunek, jak von Othegraven czy Clemens Busch, który nawiązuje do innego trendu: etykiet prostych, nie zajmujących zbyt wiele miejsca (mistrzem powściągliwości i to na skalę światową jest Karthäuserhof).
Artykuł o etykietach win niemieckich pojawił się na stronie Larsa Carlberga. W komentarzach pośród wielu znanych producentów przewija się jedna nazwa: Immich-Batterieberg. To producent, którego etykieta jest natychmiast rozpoznawalna. Nazwa „Batterieberg” pochodzi od winnicy, która została uformowana z użyciem dynamitu. Okoliczni mieszkańcy opowiadali sobie zapewne, że huk wybuchów przypomina huk stanowiska artyleryjskiego i tak powstała nazwa. Teraz z korków od butelek strzelają secesyjne aniołki. Na obrazek nadrukowany jest wielkimi cyframi rocznik (w każdym roku kolor nadruku jest inny, mający odzwierciedlać charakter rocznika). Dodatkowego smaczku nadają ikonki amorka, armaty i stylizowane inicjały długoletniego właściciela posiadłości Carla Augusta Immicha.
Nie można powiedzieć, żeby Immich-Batterieberg należał do najsławniejszych producentów mozelskich, choć jest to posiadłość zasłużona i mająca bardzo długą tradycję. Czasem wydaje się, że jest wręcz przytłoczona przez fantastyczny projekt etykiety, nazwa Immich-Batterieberg pojawia się częściej w kontekście etykiety niż w kontekście wina.
Zupełnie niesłusznie. Otworzony wczoraj Immich-Batterieberg C.A.I. Riesling 2011 to doskonałe wino. Podobno zawiera 10g cukru resztkowego (stąd brak określenia trocken na etykiecie), ale aż trudno w to uwierzyć: jest zdecydowanie wytrawne. Dość mało ekspresyjny nos, za to w ustach grejpfrutowa kwasowość i goryczka, wyraźna mineralność, pojawia się nawet ślad soli. Można z muscadetem pomylić! Parker dał (rękami Davida Schildknechta) aż 90 punktów, co jak na podstawowe wino producenta jest wynikiem doskonałym. Ode mnie ♥♥♥.