Porto, które leczy rodziców chorych dzieci
Producentem tego szeroko dostępnego w sieci Lidl trunku jest C. da Silva, którego – nie można innego słowa tu chyba użyć – fabrykę porto odwiedziłem w październiku 2012. Dlatego patrząc na butelkę Armilar Port Tawny nie mam przed oczami stromych zboczy doliny Douro, a raczej ogromną halę, w której rzędy butelek sunęły po taśmach produkcyjnych. Wszystko tam było gigantyczne, wszystko było automatyczne, ludzie wydawali się zupełnie zbędni.
Zawartość butelki też nieco konsternuje. Zaczynając od ciemno różowego, trochę tylko złamanego brązem koloru, pasującego raczej do porto ruby, a nie do tawny. Bukiet przywołuje wspomnienia. Ale nie z Portugalii. Raczej wspomnienia licznych przeziębień, katarów i innych dolegliwości szkolno-przedszkolnych mojej córki, prób podawania jej rozmaitych lekarstw w formie syropu („kupiłem ci o smaku malinowym, przecież lubisz malinki, otwórz buzię”). Łykanych przez nią z grymasem na twarzy, popijanych kubkiem wody, jakby były najgorszym paskudztwem. Lepkich plam po syropach na kuchennych blatach, które przeoczone natychmiast pokrywają się warstewką kurzu i paprochów. Tawny Armilar pachnie właśnie tak, jak pachną te wszystkie lekarstwa: malinopodobnie, truskawkokształtnie, porzeczkoidalnie – z dodatkową nutką chemiczną. A jakie wspomnienia przywołuje smak? Też raczej nie związane z krajem Christiano Ronaldo. Wino to, w przeciwieństwie do idola Portugalaczyków, jest antytezą „napakowania”. Smakuje trochę jak rozwodniona, nieco zwietrzała nalewka. Kojarzy się bardziej z domowej roboty alkoholem, jaki mogliśmy znaleźć u babci w kredensie, niż z produktem o kilkusetletniej tradycji z czołowego kraju winiarskiej Europy.
Z przodu butelki słowo „Porto” lub „Port” powtórzone siedem razy, „Portugal” razy cztery oraz zapewnienie, że stosowny instytut zaaprobował (jakby nie wystarczała banderola, którą znajdziemy na wszystkich porto). Ale gdyby abstrahować od Porto czy Portugalii, różnic pomiędzy „tawny” a „ruby”, a wziąć pod uwagę cenę i odpowiedni kontekst… może nie ma się czego czepiać. W kategorii „porto” wypada słabiutko, ale w kategorii „trunek”? Gorsze rzeczy się piło, gdy było się dzieckiem albo studentem.
Na przykład wyobraź sobie: jest początek stycznia, Polska, odwilż, błoto pośniegowe, godzina siedemnasta trzydzieści, kompletny mrok, dziecko odebrałeś z przedszkola, spóźniając się tam pół godziny przez korki. Szara plama błota na twarzy lidera opozycji (mokry sen lidera koalicji), szara plama błota na twarzy lidera koalicji (mokry sen lidera opozycji): mokre buty plamią gazetę w przedpokoju, która zresztą zaraz przemięka. Kapie ze skarpetek wiszących na kaloryferze, kapać zaczyna z nosa dziecka. Jego niekończący się monolog o tym jak superaśnie jest pękać cienki lód na kałużach przerywa pierwsze kaszlnięcie. Balansujesz przez chwilę na granicy między przemocą domową a technikami superakwizytorów, wlewasz dziecku do gardło stołową łyżkę syropu o smaku malinowym przez zaciśnięte – na szczęście mocno niekompletne – uzębienie. Dzieciak wybiega do pokoju jak uwolniony ze smyczy pies, by obejrzeć kreskówkę obiecaną za przełknięcie lekarstwa. Na ekranie telewizora wielki roślinożerny dinozaur barwy błękitnej zaprzyjaźnia się z małym tyranozaurem o różowym umaszczeniu. Śpiewają razem piskliwymi głosami piosenkę, której słowa nie docierają do Ciebie, dzieciak też próbuje śpiewać, ale tylko się rozkasłuje. Kaszel zagłusza dopiero o wiele głośniejsza reklama syropu na kaszel, który „uwielbiają maluchy”. „Teraz dostępny także w dwóch nowych smakach: poziomkowym i malinowym. Przed użyciem zapoznaj się z ulotką lub skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą”.
W pustej kuchni chwilę patrzysz na butelkę syropu, rozważasz, czy nie nalać go też sobie, na plamę na podłodze, rozważasz, czy jej nie wytrzeć, ale w końcu przenosisz wzrok na Porto Amilar z Lidla. Czytasz: „Składniki: moszcz winogronowy, okowita z wina gronowego” na kontretykiecie, następnie z rozpędu próbujesz przeczytać to samo po chorwacku, czesku i słowacku. Zauważasz że “19%” rymuje się z z 19,99 zł i już wiesz, że na Ciebie też czeka lekarstwo, które przełkniesz krzywiąc się tylko nieznacznie, bo jesteś już duży i rozsądny. ♥- (mały minusik, da się pić).
wyjatkowo subiektywny ,ze nie powiem zlosliwy komentarz.Az zadam pytanie,czy autor jest pewien co naprawde pil??Czy ktos zlosliwie nie zamienil mu butelek???
Za 20 zl ytrudno oczekiwac cudow ale jednak to wino (!) jest zdumiewajaco wprost smaczne.A jesli autorowi kojarzy sie z lekarstwami,to najwyrazniej pora na wizyte u lekarz ai naprawe zmyslu smaku.
Niestety, autor posta ma rację, a „Vito z Hiszpanii” usiłuje zaklinać rzeczywistość, która jest ponura i bynajmniej nie chodzi o cenę! Wino o nazwie „Armilar Porto” (taki szyk wyrazów jest na mojej etykiecie, nawiasem mówiąc – białej) w żadnym momencie nie jest „zdumiewająco wprost smaczne”. Jest nijakie, smak ma całkowicie przezroczysty, bez żadnej dominującej nuty, po dłuższej chwili można doszukać się pojedynczych molekuł odpowiedzialnych za niepowtarzalny aromat prawdziwego porto, ale podejrzewam, że jest to uzyskane metodami nie do końca uczciwymi, czytaj: za pomocą „identycznych z naturalnymi” aromatów. Na podniebieniu brakuje tej jakże oczekiwanej przy degustowaniu dobrego (!) porto gęstości, na próżno szukać cierpkiej nuty, która w pewnym momencie powinna dać o sobie znać, ale nie daje. To porto jest po prostu totalnie bezpłciowe, nijakie, kolor rzeczywiście wskazuje bardziej na ruby, nie zaś na tawny, a smak przy ślepej próbie nietrudno pomylić z Grzańcem Galicyjskim. Kolor zresztą też.
Jako miłośnikowi porto wydaje mi się, że nic nie jest w stanie przebić doznań smakowych i zapachowych związanych z Porto Dry Sack. Trudno, życie jest ciężkie i niesprawiedliwe.