Śliwki dojrzałe, ale kwaśne
Popiłem sobie wczoraj w dobrym towarzystwie starych rieslingów z Weingut Sliwka-Comes-Erben. Przyznam się, że stare rieslingi znajdują się wysoko na liście moich marzeń. Chyba wyżej od rozmaitych renomowanych 100 punktowców.
Wrażenia mam trochę mieszane. Wydaje mi się, że próbowane wina, produkowane nad Mozelą przez swojsko brzmiącą Weingut Sliwka-Comes-Erben (skąd tam „Śliwka” to temat na oddzielną opowieść), nigdy nie były winami wybitnymi w swoim rodzaju, należały raczej do win przeciętnych – co nie znaczy złych. Świadczą o tym choćby niewiele mówiące nazwy parceli i raczej zapomniana nazwa producenta. Tylko jedno z tych win to spätlese, a część nawet nie jest klasy kabinett. Nie sądzę, żeby były one produkowane z myślą o przechowywaniu przez 30 lat.
Egzamin dojrzałości większość z nich zdała bez problemu. Nie stały się wybitne, ale też nie utraciły wiele ze swoich walorów. Pierwszym zaskoczeniem jest to, jak niski poziom alkoholu mają te wina. 9-10% w winach wytrawnych, nawet w spätlese. Te wytrawne, wysokokwasowe wina wypadły najlepiej. Dużo w nich było świeżego soku z cytryny, wręcz lemoniady, przechodzącej w nuty roślinne. Spodziewałem się aromatów nafty, z której stare rieslingi słyną – tymczasem tu wiele jej nie było.
Najstarszy riesling, Kinheimer Hubertuslay Riesling 1981 Fass NR. 81/1 nie dożył w zdrowiu do dziś. Otworzyliśmy dwie butelki, jedna była wadliwa, druga bardzo wadliwa. Z kolei najmłodszy Kinheimer Rosenberg Riesling Kabinett 2000 był wręcz za młody. Wibrujący na podniebieniu, ale bardzo jednowymiarowy. W ścisłej czołówce znalazły się Lösnicher Forsterlay Riesling Kabinett trocken 1988 Fass NR. 88/7, Erdener Herrenberg Riesling Kabinett trocken 1989 Fass NR. 89/2 i Kinheimer Hubertuslay Riesling halbtrocken 1989 Fass NR. 89/3. Wyróżnił bym ten pierwszy, w którym poza żywą kwasowością dało się też wyczuć dojrzałą, wręcz karmelową nutę.
Krążą słuchy, że wina te można nabyć w cenach szokująco niskich (ok. 20 zł). Żeby mieć porównanie cenowe: za 3x większe pieniądze kupujemy nieco mdławy wytrawny riesling trocken od Loosena lub dużo lepszy St. Urbans-Hof, 1,5x drożej kosztują bardzo smaczne Selbachy ze skupowanych gron, zaś za ok. 25 zł można kupić wytrawne i półwytrawne Mosellandy. No, ale to wszystko tłustawe noworodki. Takich szczuplaków jak wina od Sliwki już się nie robi. Czy warto odbyć podróż w epokę przed-globalnym-ociepleniem (jeszcze ktoś w nie wierzy, po tym co mamy za oknem?)… Moim zdaniem tak, nawet ryzykując, że kilka butelek będzie „trafionych”.