Soave umyka przed psem ogrodnika
Kilka lat temu wynieśliśmy się całą rodziną z warszawskiego Ursynowa i wprowadziliśmy się do nowego mieszkania na Stegnach. Wprawdzie oddaliłem się od Leclerka i całej, gęsto upstrzonej sklepami winiarskimi dzielnicy (i to właśnie, gdy „wine bug” zaczynał coraz bardziej mnie drążyć), ale za to wreszcie byłem trochę bliżej miasta.
Martwiły nas jedynie dwie rzeczy: brak metra i brak porządnych sklepów. To pierwsze zrównoważyły liczne autobusy, zaś z drugim problemem było trochę gorzej. Możecie się śmiać, ale osiedlowe markety dla nas, przyzwyczajonych do oferty Leclerca, Geanta/Reala czy Hita/Tesco wydawały się drogie i ubogie oraz strasznie zatłoczone. Poza tym były względnie daleko. Dalej zdarzało się więc jeździć na Ursynów na większe zakupy, zwłaszcza że zarówno w moim budynku, jak i w kolejnych, które pobudowano wkrótce obok, lokale usługowe zajęły głównie liczne gabinety wydłużania, ujędrniania i polerowania rozmaitych części ciała. Nie było gdzie kupić bułki na śniadanie, nie mówiąc o czymś bardziej wyrafinowanym.
I wtedy zupełnie z zaskoczenia w sąsiednim budynku pojawił się sklep Piccola Italia. Ursynowską placówkę tej sieci odwiedzaliśmy bardzo często, czasem stanowiła główny cel wypadu do sąsiedniej dzielnicy. Parmiggiano, pecorino, taleggio, prosciutto, pancetta, speck, mozarella di bufala, rozmaite makarony (ostatnio dostępne są chyba najlepsze z najlepszych, firmy Gentile z Gragnano), oliwa, oliwki, pesto, nieodzowna w kuchni wędzona papryka, włoskie słodycze – wszystko w naprawdę doskonałych cenach (choć zdarzały się problemy z jakością) – czasem prawie dwa razy taniej niż w marketach. A wkrótce po otwarciu sklepu także wino. Dość skromna, ale też interesująca kolekcja, głównie hiszpańsko-włosko-francuska. Przy czym Francja reprezentowana głównie przez Muscadety (!), Włochy przez m.in. Valpolicellę, Amarone, Chanti, całkiem udane Langhe, Barberę, trochę win z Veneto, niezłe Prosecco, pijalne Lambrusco. Oferta hiszpańska jest mniej mi znana, trochę win czerwonych, trochę białych (pojawiły się ostatnio także wina z Pago de Aylés, przedstawiciela w założeniu najwyższej ligi producentów Vinho do Pago) oraz cava i sherry. Mignęła mi przed oczami także Portgualia, wina od 12,99 zł i trochę droższe, w tym produkowane ciekawą, „antyczną metodą” różowe wino, o którym jeszcze może kiedyś napiszę. Było również Soave.
Doprowadziło to do zabawnej sytuacji: mieszkałem w miejscu, gdzie miałem dosłownie pod ręką włoskie przysmaki, za to trudno było kupić dobry chleb. Rok temu kolejna pozytywna zmiana: w lokalu obok „włocha” otwiera się niewielki sklepik delikatesowy. Jest w nim dobre pieczywo, są polskie wędliny (nie można w kółko odżywiać się prosciutto i włoskimi salami), można kupić sok czy wodę. Niestety, radość nie trwała długo. Sklep po niecałych dwóch miesiącach zamknął się i wyprowadził. Problem? Brak zgody rady mieszkańców na koncesję na alkohol. Nie pomogło nic, zbieranie podpisów, przekonywanie, że będą w nim sprzedawane piwa z małych browarów i miody pitne. Znowu chodziliśmy po wędliny, sery i wina do Piccola Italia, a po zwykły chleb na bazarek kilka przystanków dalej.
Tematami najbliższych winnych wtorków są: cabernety z RPA (to po świętach) i Soave (to dziś). Nie wiem, kto tam na górze ma dyżur przy maszynie losującej, ale w ostatnim tygodniu dostałem dwa zaproszenia na degustacje. Pierwsze dotyczyło… win z RPA z kolekcji South Wine (w tym oczywiście cabernetów) a drugie? Degustacji ponad 30 Soave, przysłanych przez konsorcjum tamtejszych producentów. Tak więc w ostatni piątek 14 grudnia, pod batutą Wojtka Bońkowskiego, zdegustowaliśmy w dość szalonym tempie więcej etykiet Soave, niż widziałem w swoim życiu, choć jest to przecież wino dość popularne.
Dlatego też pozwolę sobie na dołączenie do Winnych Wtorków (to mój debiut) z tą notką, a nie z opisem pojedynczej butelki. Jakie są Soave? Cóż, różne, to oczywiste. Wszystkie wydają się grać w drugiej lidze win włoskich. Bywają wina smaczne, zarówno wśród prostszych Soave (mineralnych, czasem niemal jak muscadety, choć prawie zawsze z charakterystyczną goryczką), jak i tych ambitniejszych, oznaczanych jako “riserva” i często beczkowanych (w najlepszym przypadku przypominają tańsze białe burgundy). Niektórym nie szkodzi beczka, zwłaszcza użyta z umiarem, choć większości wzbogacić nie potrafi. Zdarzyło się soave z 15% alkoholu i nawet jeśli nie jest on bardzo drażniący, to elegancji nie dodaje – wymaga bardzo mocnego kontrapunktu ze strony posiłku, do którego je pijemy. Odrębną kategorię stanowią słodkie Recioto Di Soave. I znów: nie są to złe wina, ale nie osiągają klasy dobrych moscateli czy 3 puttonowych aszu od najlepszych producentów (a chyba w tej kategorii cenowej walczą). Piliśmy dwa takie wina, w obu przeszkadzała lotna kwasowość. Krótko mówiąc: Soave to wina dobre, ale nie wybitne, zaledwie dwa-trzy pokazały prawdziwą klasę: najlepiej zapamiętałem mineralne i złożone wina pochodzące od Monte Tondo – zarówno niebeczkowane Classico, 2011 jak i dojrzewające w beczkach Casette Foscarin Classico, 2010 – kupiłbym je ponownie, bez dwóch zdań. Soave dużo lepiej sprawdzają się przy stole niż solo. Dopijałem jedno wybrane na chybił trafił postegustacyjne Soave, popijając nim lasagne ze szpinakiem w śmietanowo-serowym sosie (wstyd przyznać: z mrożonki) i wino wpasowało się doskonale.
Soave nie jest winem, które przyciąga moją uwagę na półkach. Kiedyś kupowałem je znacznie częściej, stanowiło synonim typowego, prostego włoskiego wina, dostępne zawsze w przyzwoitej cenie, często jednego z najtańszych w sklepie. Spośród wszystkich próbowanych tego wieczoru win, rozpoznałem tylko dwa, bo widziałem je wiele, wiele razy. To Soave dostępne właśnie w Piccola Italia. Jedno z nich to recioto, w czasie degustacji nie spotkało się z wielkim aplauzem, ale złe nie było. Drugie zaś niestety okazało się korkowe. Pomyślałem sobie: „trudno, bywa, szczęście w nieszczęściu jest takie, że przynajmniej wiem, gdzie kupić to wino i nie mam daleko do sklepu”. Postanowiłem uzupełnić degustację o Visconti Agostino, Vignetto Terre Lunge, Soave DOC, 2010 , opisując je w ramach Winnych Wtorków.
Niestety. Następnego dnia, ku mojemu zdziwieniu, zastałem na drzwiach sklepu Piccola Italia kartkę o zaprzestaniu sprzedaży win z powodu utraty koncesji. Dopytałem o co chodzi i ku mojemu zdumieniu, znowu chodziło o to samo, co w przypadku delikatesów: rada domu się nie zgadza. Przyznam, że parę grubszych słów miałem na końcu języka. Jeśli wytężając dobrą wolę można sobie wyobrażać, że ktoś się boi sklepu sprzedającego piwo, to blokowanie handlu winem przez mały sklepik z włoskimi przysmakami można wyłącznie traktować w kategoriach złośliwości, a może i szantażu. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa, że zaczną w nim nagle kupować muscadety czy manzanille lokalni pijaczkowie.
Dlatego nie kupiłem „brakującego” Soave, a po wina z Piccola Italia będę musiał zasuwać na Ursynów. Zwyciężyła mentalność psa ogrodnika. Mam nadzieję, że nie na długo i że wkrótce znów będę mógł kupować tam wino. Czy Soave? Tego nie wiem. Chyba tylko wtedy, gdy faktycznie będzie pasowało do obiadu. Lub ktoś znów zorganizuje Winny Wtorek z Soave w roli głównej.
Wydawało mi się, że prawie utonąłem w Soave, a tymczasem inni uczestnicy winnych wtorków znaleźli butelki, których nie otwieraliśmy tego wieczoru (za wyjątkiem Jacka, który był z nami i pluł tym samym co my, i – co ciekawe – smakowało mu też co to mi). Soave piła Ilona z bloga To, co pijemy, Blurppp, Kuba J. z Czerwone-czy-białe, Winniczek podawał je do sandacza. Nikt nie narzekał, ale też w ekstazę nikt nie wpadł, poza autorem bloga Białe nad Czerwonym, który tak Soave lubi, że przestał (z zazdrości) lubić mnie