Pożegnanie z verde
Mam kilka takich win, które skrzynkami bym brał. Tak tylko sobie mówię, na ogół ciekawość nowych doznań zwycięża i dość rzadko kupuję coś, co już dobrze znam. A jednak, niepewnie czuję się, gdy nie mam choćby jednej butelki Muros Antigos Escolha Vinho Verde, 2010 ♥♥+ w schowku na szczotki.
Pisałem już o nim na poprzednim blogu, który zniknął w czeluściach internetu, pisał Maciek Gontarz, pisał Wojtek Bońkowski, pisał Kuba Janicki, trudno coś dodać. Dla mnie to jest szczyt możliwości tradycyjnego verde, mieszanego z różnych szczepów, trochę chyba zresztą poza tą tradycję wykraczający. Zero bąbelków, cukru zaledwie odrobina, świeżość bez nachalności, owocowość bez sztuczności, lekkość bez cienkości. Trudno mi wyjść z Leclerca, (gdzie jakimś cudem można je kupić 25% taniej niż bezpośrednio od importera) bez butelki tego wina. Trudno mi się nadziwić, że ciągle jeszcze tam jest, że nie zostało wykupione, zwłaszcza, że przez pewien czas było w promocji dostępne w cenie nie przekraczającej magicznej granicy 30 zł. Pewnie dlatego, że wiele osób nie chce wydawać nawet tyle na „cienkie winko”. Ich strata. Ale też sięgam po Muros Antigos ręką coraz bardziej drżącą. W końcu to rocznik 2010, a verde wiadomo – trzeba pić młode, niejako z definicji verde to wynika.
Otworzyłem więc butelkę wczoraj. Ulga: ciągle jest ok. Do makaronu z vongolami w sosie pomidorowo pietruszkowym – nie bardzo (nie mam za bardzo pojęcia, co do tego otwierać). Ale dziś, resztkę, bardzo małą niestety, wypiliśmy do dania, do którego zostało stworzone.
W Leclercu poza sklepem z winami funkcjonuje też hipermarket Różne rzeczy można tam kupić, lepsze i gorsze, ja mam tam kilka swoich typów. Zawsze wybiorę jakieś francuskie sery, których są tam w sporym wyborze, lubię kupować też francuskie mrożonki – polecam np. pureé z selera, fajne są mrożone zioła, spory wybór owoców morza. Jeśli chodzi o świeże ryby to bywa różnie, ale jest jeden hit: dorsz, występujący pod nazwą bodajże „polędwica z dorsza”. Są to grube na 4-5 cm filety z atlantyckiego dorsza, w jakiś tajemniczy sposób całkiem pozbawione ości. O różnicy między dorszem bałtyckim a atlantyckim pisać nie będę, bo jest taka, jak między verde za 10 zł, a Muros Antigos, o związkach tegoż z Portugalią też nie ma co się rozwodzić. Jedno słowo: bacalhau.
Takiego dorsza wystarczy usmażyć na oleju i maśle, po delikatnym przyprószeniu mąką. Do tego ziemniaki, do których dodajemy trochę bardzo drobno posiekanego czosnku i polewamy obficie oliwą z oliwek, a następnie posypujemy kolendrą (Portugalczycy dodali by jeszcze białą cebulę w krążkach i oliwki). To wszystko. No, prawie wszystko: jeszcze verde. Muros Antigos do tego dorsza: bajka. Ponieważ było go zaledwie na dwa łyki, w sukurs przyszedł riesling: Prinz von Hessen, Riesling Kabinett trocken, 2007. Wbrew pozorom nie z Hesji, a z Rheingau. Dobrze zrobione wino, szczupłe, miękkie, mineralne, z wyraźną limonkową kwasowścią, o nieco zwietrzałym bukiecie, w którym po ogrzaniu pojawiają się morelowe nuty ♥♥. Ale to verde było w swoim naturalnym środowisku, nie riesling, schodzący zresztą też powoli ze sceny, który piłbym z krewetkami, czy mniej tłustą rybą.
Trzeba się powoli z Muros Antigos 2010 żegnać. Pewnie jeszcze kupię butelkę, może dwie, wypiję i zacznę rozglądać się za nowszym rocznikiem na lato. W Portugalii Muros Antigos 2011 nie widziałem w sklepach, ale wino to da się znaleźć w sieci, więc chyba kolejny rocznik się już pojawił. Zima trwa w najlepsze, ale może już warto pomyśleć o lecie, Atlantiko? I nie przesadźcie z cenami (jak się to się niestety zdarza), ładnie proszę – to wino jest pewnie dostępne ex-cellar za ok. 4€. Bo zacznę modlić się pod wizerunkiem czerwonego owada w czarne kropki!