Night Fever, Raduga
Night Fever, Raduga
Już chyba mija rok od kiedy mam butelkę z pierwszej warki Night Fever z Radugi. Miałem ją wypić na świeżo, ale jakoś zawsze było coś innego w kolejce. Ostatnio postanowiłem odkopać jakieś zapomniane piwko z szafy i padło właśnie na to. Termin upłynął w październiku, a więc pół roku temu.
Wygląd. Czarne, nieprzejrzyste. Pianka niska, bardzo drobna, beżowa i nietrwała.
Aromat. Czuć, że to wyleżakowane piwo. Od samego początku dają się wyczuć przyjemne nuty utlenienia: suszone wiśnie, fajnie dopełnione delikatną nutą kwaskową od słodu. Pod nimi kryje się sporo czekolady, delikatna nutka kawy i dosłownie muśnięcie dębiny. Bardzo przyjemny, stonowany, a zarazem złożony aromat, choć brakuje tu nut pochodzących od bourbona.
Smak. Pierwsze wrażenie: paloność. To stout pełną gębą, kawowy, palony, choć nie popiołowy. Piwko przyjemnie rozgrzewa, ale bez żadnego pieczenia. Owocowe nuty utlenienia są wyczuwalne również w smaku. Goryczka, jak na styl, jest dość niska, palona, ale z drugiej strony nie ma tu specjalnie dużo słodyczy, więc i nie jest potrzebne zbyt mocne kontrowanie jej.
Odczucie w ustach. Piwo jest bardzo nisko wysycone, niemal płaskie. To na plus. Ciała jest za to mało; piwo sprawia wrażenie trochę rzadkiego. Fakt, że to „tylko” 20°Blg, więc też nie ma tu za bardzo z czego zbudować tęgiego, gęstego piwa, ale i tak czuję, że mogłoby być trochę lepiej.
Ogólne wrażenie. Poza lekko kulejącym ciałem, muszę przyznać, że nie mogę w tym piwie znaleźć żadnych słabych stron. Zdaję sobie sprawę, że picie od razu wersji wyleżakowanej pozbawia mnie punktu odniesienia, bo nie mam pojęcia, jak to smakowało rok temu. Mógłbym niby kupić świeżą warkę (niedawno akurat wyszła), ale mam obawy, że bez silnych nut utlenienia piwo mogłoby nie być tak przyjemne. Poprzestanę zatem na tym dość starym, ale za to jak dobrym egzemplarzu.
Night Fever (Raduga)
Skład: woda, słód jęczmienny, płatki owsiane, jęczmień palony, chmiel Magnum, drożdże US-05
Ekstrakt: 20°P
Alkohol: 8,5%
Goryczka: 65 IBU